Byt, który drętwi słońca światłość skrawa.
Tak to i ze mną się stawa,
Com jest podobny z łez mych do źródliska,
Że gdy mi już nie rozbłyska
Mej duszy słońce — a za jego śladem
Noc przyobleka ziemię w całun szary —
Wtedy ja płonę bez miary;
A gdy znów zorza w świetle wschodzi bladem,
Dreszcz mię przebiega, jakby we mnie cała
Krew w jednej chwili szronem skrzepnąć miała!
Jest inne źródło w Epirze[1]
O którem prawią: że, choć chłodne bywa.
Płoną w niem zgasłe łuczywa,
Za to płonąca każda rzecz w niem gaśnie —
Tak to i ze mną jest właśnie!
Gdy raz, choć jeszcze nie zapalny wcale,
W oczu mej Laury krysztale
Niebo ujrzawszy, z czcią się ku niej zbliżę,
Ognie zajęły mię chyże.
Tak, żem od siebie odszedł — a ta chłodna
Zamiast, com mniemał, że ją stan mój wzruszy,
Głąb’ rozpalonej mej duszy
Obojętnością zdrętwi mi aż do dna!
Tak po wielekroć gasnę, to znów płonę —
I na to próżno w łzach mi mieć obronę!
Po za tym naszym padołem,
Na wyspach, których Aniołowie strzegą,[2]
Jest zdrój tak dziwny, że z niego
Raz się napiwszy, konasz uśmiechnięty.
Otóż, znam w pewnej zamkniętej
Zewsząd dolinie, jeszcze zdrój szczęśliwszy,
Z którego raz się napiwszy,
Z uśmiechem w ustach umrzeć przedsięwziąłem...
Miłości! z którą ja społem
Strona:PL Felicyana przekład Pieśni Petrarki.djvu/173
Ta strona została przepisana.