Do jakiejś zalotnej damy, usiłującej, jak się zdaje odciągnąć go od Laury.
Ilekroć brzmią mi z twoich ust słodycze,
Jakiemi Miłość drużbę swą kołysze,
Chuć, najchłodniejsze zdolna towarzysze
Płomieniem zająć, krasi mi oblicze.
Lecz w tem — zjawisko Pani mej dziewicze
Jest przy mnie, błogą niosąc z sobą ciszę
Jak nie raz było, o! i głos jej słyszę —
I serca tętna westchnieniami liczę
Na wiatr ma włosy — twarz jej od promieni
Rajskich, uśmiechem się i łaską mieni —
I serce ze mnie jakby swoje bierze
Nie — w mowie na to niema, powiem szczerze
Słów dość — i ludzie wiedzcie to zdumieni,
Że nawet próżno kusić się w tej mierze!—
Ni w tak różowych barwach wschodzi zorze,
Gdy brzask przepędzi z nieba ćmy złowieszcze —
Ni też, ulewne zwyciężywszy deszcze,
Mieni się tęcza w barwy równie hoże —
Jak się w tej, pomnę, przemieniła porze,
Właśnie gdy myśl mą jej kochaniem pieszczę,
Ta, której licom (skromnie mówię jeszcze)
Z rzeczy śmiertelnych zrównać nic nie może!
W oczach jej niebo błysło mi z tak bliska,
Że wszelkie inne ziemskie mi zjawiska
Zdały się odtąd ciemne niesłychanie
Sennuccio! W nich mi z łuku prosto w serce
Dwie strzały zbiegły, — a ja w te morderce
Po śmierci jeszcze patrzeć byłbym w stanie! —
Napisany w r. 1342 — więc właściwie nie tu jego miejsce.
Niechbym żył kędy kipią skwary wrzące,
Lub kędy zima gości jak najdłużej,