Jam w onczas niby jak ten, co przed Boga
Gromem się cofa — bowiem wielka trwoga
Wielką jedynie żądzę okiełznywa.
W tem, niech otuchy światłość dobrotliwa
Z przejrzystej duszy, niby z chmur się wdzięczy —
Wnet pierzcha groza od tej błogiej tęczy.—
Po, Tybr, ni Arno, ani srebrne fale
Rzek najsłynniejszych, z bliska, czy zdaleka.
Nie są tak wdzięczne, jak jest owa rzeka.
Której się nurtom w mej tęschnocie żalę.
Żadne też drzewo tak się doskonale
Nie zrosło z chwałą śmiertelnego człeka,
Jak ten krzew Boski, od którego czeka
Pieśń moja działu w nieśmiertelnej chwale.
Ta myśl jest całem pocieszeniem mojem,
Odkąd mi w zbrojnym stanie żyć przystało,
Bym od Miłości mógł się mieć bezpiecznie.
Tak więc, cześć tobie Laurze! co nad zdrojem
Szumisz rozkoszne myśli brzmiące chwałą,
Które ja w moich pieśniach niech uwiecznię! —
Z postępem czasu mniej mi srogą bywa
Anielska postać, uśmiech ust jej świeży.
W jej wzroku też coraz szczerzej
I na jej twarzy myśl się święci tkliwa.
Więc precz westchnienia! z których nie raz przy niej
Zrodzona z bólu w mem łonie
Tęschnota, ku Niebu wionie,
Z swych się udręczeń skarżąc i rozpaczy.
Gdy już nareszcie litość mej Bogini
Błaganiem ku sobie skłonię!
Lecz chociaż Miłość, w swe dłonie
Tę sprawę wziąwszy, stronę mą wziąść raczy.
Nie przeto bój mój skończę, ni inaczej
Z mą spokojnością będzie, — gdyż, jak sądzę,
Tem srożej dręczą mię żądze.
Im mię nadzieja bezpieczniejszym czyni! —