Z których nie jedno, choć miłośnie kona,
Ślady jej pięknych stóp zachowujecie!
Gąszcze, wiejące tkliwą woń po świecie —
Fiołki, rozkoszą zbladłe u jej łona —
Cieniste gaje, gdzie jest jej ochrona,
Gdy z nieba słońce złote strzały miecie!
I ty krynico toni jak najgładszej,
W której gdy ona w swoje wdzięki patrzy.
Od nich jaśniejesz jak od bla«ku wiosny —
Jakżem wam wszystkim Laury mej zazdrosny!
O! niechby nawet mchem obrosłe skały
Miłością moją, tak jak ja pałały! —
Miłości! która czytasz w myśli człeczej,
I szlak znasz stromy co ku szczęściu wiedzie,
Tajników serca mego przyjm spowiedzie,
W których usłyszysz dziwcie skryte rzeczy.
To, zaczem gonię, w pilnej mając pieczy,
Słusznie przedemną dotąd szłaś po przedzie —
Lecz dziś, że mniej dbasz o mnie w mojej biedzie,
Za to strudzony duch ci mój złorzeczy.
W snach ja oglądam ową jasność złotą,
Ku której muszę z trudem iść na jawie,
Gdyż brak mi lotu który tobie służy;
Więc lepiej może nie bądź ze mną dłużej —
Bo się nareszcie własną żądzą strawię,
I ta inna wzgardzi co jest mą tęschnotą!—
W tej cichej w niebie i na ziemi porze
Gdy zwierzę wszelkie ujął sen głęboki.
Gdy Wóz gwiaździsty bystrych kół zatoki
Zniża w zwierciadłem wygładzone morze —
Ja czuwam, dumam, tęschnię, ja się trwożę,
Lgnąc, w walce z sobą, w słodkich mąk uroki
Zbolały, gniewny, z źrzenic czarnookiej
W burzę mych myśli wabiąc światła Boże.
Tak z jednych źródeł, i w tę samą porę,
Słodycz i gorycz na mój pokarm biorę,
I dłoń mi jedna śmierć i życie dawa.