A iż wieczności mąk mych znim przyczynę,
Sto razy na dzień rodzę się i ginę,
I o zbawieniu marzyć nie mam prawa. —
Kiedy jej stopa wśród murawy miękkiej
Lotnie przebiega — to te świeże darnie
Kwiatami tkane, chociaż giną marnie,
Niemniej w nadziemskie coś je stroi wdzięki
W tem, czarodziejka, ruchem białej ręki
Wabi ku sobie, o! i siłą garnie!
Tak słodkie z oczu wieszcząc mi męczarni?
Że mi niemiłe w życiu nic, nad jęki!
Słowem, w tej Pani, rodem gdzieś z Wysoka,
Uśmiechy, ruchy, słowa, błysk oka,
Taką przedziwną całość razem tworzą.
I taka tego przemoc niepozbyta,
I taki z tego blask w mą duszę świta,
Żem jest jak nocny ptak olśniony zorzą! —
Bym się był trzymał Pieczar[1] Apollona,
W których ten Bożek wieszcze cuda stwarza
Florencya swego miałaby pieśniarza[2],
Tak jak Arunca, Mantua lub Werona[3];
Lecz gdy Kastalskich zdrojów, pierś spragniona
Już próżno żąda niech się nie przysparza
Błon lichy, wzorem tego gospodarza,
Co z kłosów pustych wiązał mdłe brzemiona.
Minerwy święta uschła mi oliwa,
Odkąd z Parnasu ku niej nie podpływa
Struga, z sokami niepożytej Chwały.
Lecz raczej smutki moje to zdziałały,
Że bezowocnie z świata zejść mi trzeba
Jeśli mię dżdżem swym rzeźwić nie chcą Nieba! —