W tem, w zachmurzone moich żądz nadzieje
Litości promień z pod brwi ciemnych dnieje
Południa skwarem — jeśli się nie mylę
O duszo! zostań we mnie, nim żarzewiem
Tych oczu spłoniesz! — o! bo ja mam tyle
Do powiedzenia..... lecz, jak zacząć — niewiem! —
Nieraz niebiańską na jej twarzy chwałą,
Z pozoru łaski pełną, coś mię skrycie
Kusiło, serca przytrzymując bicie,
Przemówić do niej z cicha i nieśmiało.
Lecz błysk jej oka wskroś mi drętwił ciało —
Gdyż los mój cały — o! czy uwierzycie? —
Zło moje, dobro wszelkie, śmierć i życie,
Złożyła Miłość w jedną dłoń jej białą.
Ztąd nigdym nie mógł znajść słów, coby u mnie
Ważne, i u niej także coś ważyły —
Tak to przez Miłość drżę i tracę siły!
Ta zaś, co wzrokiem swym karcącym dumnie
Mowę mi bierze, ducha drętwi w łonie,
Sama — ni cierpi, ani choćby płonie. —
Miłość, w okrutne dając mię ramiona,
Dusi w objęciu — gdy się na to żalę,
Zdwaja męczarnię — a ja, w dziwnym szale,
Zazdroszczę temu, który milcząc kona.
Błysk oka Laury i westchnienie łona
Zdolne wykrzesać serce nawet w skale.
W pychę ją wzbija, — gdyż się nie chcąc wcale
Podobać, jest podobać się zmuszona.
Ni ja przemysłem żadnym nie poradzę,
Aby z jej serca wziąść precz grudkę twardą
Krzemienia, w którym piękna dusza tleje —
Ni jej bezlistość ma tak możną władzę.
Aby zdołała precz odepchnąć wzgardą
Słodkie wzdychania moje i nadzieje. —