O wzgardo sroga! coś jest wrogiem cnoty,
Jad sącząc w krople słodkich żądz kielicha —
Jakąż to sztuką, jakąż drogą, z cicha
W pierś Laury wpełzłaś wężowemi sploty?
Okrutną jawą trzeźwisz sen mój złoty.
W moc mię oddając takiej, której pycha
Wprzód zachęcała, teraz precz odpycha
Czyste błagania moje i tęschnoty!
Nie przeto jednak, karcąc mię nie szczerze,
Z mych pociech smutna, z moich łez wesoła,
Zmienić cośkolwiek w mych uczuciach zdoła.
Niech mi sto razy na dzień życie bierze,
Chcę mię odstręczyć, zachwiać w mojej wierze —
W Miłości mojej Stróża mam Anioła. —
Patrząc w słoneczną oczu tych pogodę,
Co w moich nieraz łez wzbudzały deszcze,
Dusza się ze mnie rwie: że może jeszcze
Za życia mego w Raj ją ziemski wwiodę.
Lecz, jak w pustyni, zdrój i palm ochłodę
W tumanach topią widma mgły złowieszcze,
Tak Raj ten pierzcha — a ja tylko pieszczę
Szyderstwo losów i złudzenia młode.
Tak w dwóch sprzecznościach, w których Miłość mięsza
Płomienie z chłodem, z żądzą wstręt, pomiędzy
Błyskami szczęścia, trwam w zwątpienia nędzy.
I jest nieliczna chwil wesołych rzesza,
A zato dziwnie tłumne dni sieroce: —
I jakie drzewo, takie i owoce! —
Jeśli się życie czyta z gwiazd, jak wierzą —
To ja pod srogą gwiazdą dzień ujrzałem,
Twardą kołyskę wziąłem srogim działem,
I ziemia srogą była mi macierzą.
Ta zaś najsroższa, z której oczu brałem
Strute pociski, co wprost w serce bieżą —