Strona:PL Felicyana przekład Pieśni Petrarki.djvu/190

Ta strona została przepisana.

I z którą w zmowie, ranę, tę wciąż świeżą
Miłość swym ostrym rozkrwawiała strzałem!
Litości nigdy nie miałyście obie!
Na szczęście pocisk, co tak silnie dziobie,
Pozbawia zmysłów, lecz nie na śmierć rani.
Miłości! powiedz — o! wszak cierpieć dla Niej
Jest Niebu służyć! Ty mi przysiąż pani
Przez grot twój złoty — a uwierzę tobie. —



Sonet 142.


Kiedy wspominam czas i miejsca owe,
Gdziem siebie pozbył, gdzie w tak słodkie pęto
Miłość mię wzięła, że mi jest ponętą
Gorycz, a łzy mi starczą za wymowę —
To wtedy chętnie, w próby te ogniowe
Znów idąc, mękę moją niepojętą,
W której doświadczać wcześnie mię poczęto,
Życiem, — a resztę wszystko śmiercią zowę.
To słońce, które błogie mi nadzieje
Wprost w serce wraża, równie słodko grzeje
W dni mych wieczorze, jak w poranku było —
Niem promienieję, niem ja także płonę —
I wszystko z dawną znów odczuwam siłą,
Kiedy wspominam czas i miejsca one. —



Sonet 143.


Przez niegościnne, po przez dzikie knieje,
Gdzie zwierz i zbój ma legowisko swoje,
Idę bezpieczny — gdyż się tylko boję
Słońca, co z siebie żar miłości zieje.
Idę, śpiewając płoche żądz mych dzieje,
W myśl mą o Laurze ufny jakby w zbroję —
I mniemam leśne z sobą mieć dziewoje,
A to są jodły z których wietrzyk wieje.
I nieraz Laury śmiech wśród szeptu liści,
Głos w śpiewie ptasząt, a zaś w strugi szmerze
Jej szaty szelest słyszeć mi się zdało
Zaprawdę, niemal Raj się ziemski iści
W tych gąszczach — gdyby nie to, wyznam szczerze:
Iż słońca mego w cieniu ich zamało! —