Mieści w sobie wspomnienia wrażeń, zapewne nie obcych Laurze, ale dziś mocno już nie jasne.
Dniem jednym, poprzez góry, lasy, niwy,
Wielce tęschnego własnych myśli posła,
Miłość mię skrzydły cudownemi niosła,
Bym w Trzecie Niebo mógł dolecieć żywy.[1]
Słodko jest wspomnieć, żem szedł w owe dziwy,
Gdzie Marsowego wieje strach rzemiosła,
Jak statek coby stradał ster i wiosła,
Odwagi pełen i otuchy tkliwej.
W tem, gdy przymierzchać począł dzień ów błogi,
Wspomniawszy: podróż mą zawdzięczam komu,
I powrót, — strach mię przejął pokryjomu.
Szczęściem, Wokluzy Raj i u rozłogi
Sorga, gościnnie serce zbyła z trwogi —
I ono — w blaskach znów jest jakby w domu. —
Bodziec i cugle jednocześnie znoszę,
Otuchę, trwogę, uśmiech, brak pamięci.
To mię odpycha, to ku sobie nęci —
To rozpacz cierpię, to znów śnię rozkosze.
W zawodów mnóstwie pociech mam potrosze —
I jak są ludzie w krąg zaklęty pchnięci,
Sam sobie szkodzę przy najlepszej chęci
Miłości! twoje sprawy to macosze!
Czasem przyjazna myśl mi wskaże drogę,
Którąbym idąc, wiedział: że choć mogę
Ukradkiem podejść pod nadziei wrota.
Lecz na nic wszystko. Znów mię wprędce psota
W bezdroże jakieś spycha, gdzie zdaleka
Widzę jak na mnie śmierć czyhając czeka. —
Jest on odpowiedzią na Sonet Gerego Gianfigliazzi, zaczynający się od słów: Messer Francesco che d’amor sospira.
Czasem, gdy ona wojnę mi wypowie,
To, wiedz mój Geri: że na ową porę
- ↑ To jest, jak zawsze, w sferę Wenery — a jak tu, w miejsca niby, kędy Laura przebywa.