I znowu August, Rzymu Car wspaniały —
I ten, co Egist zabił go przechera.
I wreszcie Scypion — cnota niepożyta —
Czyż nie podobny do tej, w której kwiecie
Z pięknością zacność w jedno się złączyły?
O pierwszym Enniusz twardy rytm swój zgrzyta.
Ja zaś tej drugiej święcę pieśń, — a przecię
Bodaj nad moje czy to nie jest siły! —
Nad głazem który krył Achilla zwłoki.
Rzekł Aleksander tchnąc zazdrością skrycie:
— Szczęśliwy człecze! dzielne miałeś życie —
I wieszcz twą sławę rozniósł w świat szeroki! —
Jam znów pieśniarzem jest tej czarnookiej,
Jakiej podobnej nigdy nie ujrzycie;
Ztąd i o moim świat się dowie bycie,
Gdyż wielką chwałę wznoszę pod obłoki!
Cóż gdy Homera rytm lub Orfeusza.
Lub — co jest Mantui chwałą — pieśń pastusza,
Zaledwie godnie imię jej wydzwoni!
Nieszczęściem, jakieś złe sprawiło Zorze,
Iż ją uwielbia ten, co mówiąc o niej,
Jej Boską Wielkość tylko zmniejszać może! —
Ożywcze słońce! któreś w jednej mierze
Ze mną ten Boski krzew umiłowało,
Co niezrównaną na świat cały chwałą
Latem i zimą kwitnie w liście świeże.
Wstrzymaj się — błagam! Nie chciej, z pochmurniałą
Pogodą wzgórz tych w zdradne wejść przymierze,
I mrok zazdrosny niech mi precz nie bierze
Tej, której święcę duszę mą i ciało! —
Niestety! — próżne modły! Cień od wzgórza
Zszedł w tę dolinę, z której się wynurza
Laur z maleńkiego niegdyś prątka wzrosły;
I wnet w tumanach mając smutku posły,
Mym oczom odjął widok tych błogości,
Gdzie serce moje przy mej pani gości! —