Urocze tchnienie! które tak radośnie
Zdobisz kwiatami wzgórz cieniste gaje —
Z twych woni błogich duch mój tę poznaje,
Przez którą w sławę mąk i pieśni rośnie.
Gwoli tęschnocie ku mej Rajskiej wiośnie,
Z rodzinnej Tuscyi zbiegłem ja w te kraje
Snów czarodziejskich — i tu rad zostaję
W służbie dni słońca, zanim burza chłośnie.
O! dziwne ludzkich doli cudowiska!
Miłości śladem szedłem tu przemocą —
Dziś — radbym odbiedz, Bóg wie gdzie, i poco!
I skrzydła żądz mych marnie się szamocą,
I moc mej Laury dziwnie mię uciska —
Gdyż — zdala od niej, spłonę; zginę zbliska! —
Z dnia w dzień srebrzyste włos mi ćmią przędziwa —
A niemniej w siatki grzęznę ukochane,
W liściach się plącząc, w których zdarzyć zmianę
Ni chłód, ni zdoła słońca światłość żywa.
Wprzód morze wyschnie, gwiazd przekwitnie niwa,
Nim wielbić z trwogą Lauru cień przestanę,
I znienawidzę mą serdeczną ranę,
Którą przed światem miłość własna skrywa.
I na to wszystko jest nie inna rada,
Aż mój wróg luby śmierć mi chyba zada,
Lub mię litością z rany mej uleczy.
Do niepodobnych liczę nawet rzeczy,
By co innego mogło byt mój człeczy
Zbawić, jak tylko Miłość lub śmierć blada! —
Pogodne tchnienie! co z zielonych liści
Zbiegłoś z szelestem ku mej bladej twarzy —
Dziś mi przypomuieć niech twa łaska zdarzy
Chwilę, gdym przez cię spłonął najogniściej.
Odkrytą wtedym ujrzał twarz, — (aliści
Wzgarda czy zazdrość ma ją odtąd w straży!)
I włos, co dziś się klejnotami żarzy,
Dniał wtedy złotem, co się w słońcu czyści!