Zkąd pani moja nie zna nawet sromu,
Że bez jej wiedzy żyje kto z jej chleba.
Któż nie wie: czem ja żyłem i czem żyję,
Odkąd, w jej patrząc wzrok, jam cały dla niej
Zmienić się gotów był gdy ona skinie!
Żądze rozbitka, który do przystani
Tęschni, wyroki czyż potępią czyje?
Niech kto drętwiących pociech szuka w winie —
Mnie wśród płomieni jedynie
Spokojnie, mężnie i nie głodno bywa!
Miłości nielitościwa!
Nie bądźże skąpa, będąc tak bogatą!
Toćże masz łuk i pociski —
Lepiej, nie zwłócząc, kres mi go zgotuj bliski —
Niech śmierć choć będzie cierpień mych zapłatą!
Tłumiony płomień gdy się wzmógł w swej sile,
Żadne już środki radzić mu nie mogą —
Tak to, Miłości! dzięki twej zasłudze
Jam wstrętem Laury milcząc spłonął srogo;
Teraz z mych cierpień mam pożytku tyle,
Że dziś, i ludzie bliższe mi, i cudze.
Skargami mojemi nudzę!
Doloż ty moja! toż w manowiec dziki
Wiodły mię błędne świetliki,
W sercu upartą niecąc mi nadzieję —
Przez którą, od mej jedynej,
Ku potępieniu, acz nie z mojej winy,
Płomieniem własnych żądz mych na śmierć tleję!
Choć we mnie boleść wierna Laurze srogiej,
Nie za swą winę przebaczenia błaga,
Niemniej sam grzeszę, gdy w jej wzrok zbyt śmiało
Patrzę, i kiedy kusi mię zniewaga
Jej słów okrutnych, podczas gdy od trwogi
Trucizną słodką serce mi wezbrało —
O! kiedyż ostatnią strzałą
Dopełni tego, co rozpoczął pono,
Gdy pierwszą przeszył mi łono
Strona:PL Felicyana przekład Pieśni Petrarki.djvu/206
Ta strona została przepisana.