I jak raniona strzałą strutą łania,
Choć ma tem większy ból od uciekania
Mniema w ucieczce ujście mieć jedyne. —
Tak ja, od strzały, którą w sercu noszę,
Co mi śmierć razem daje i rozkosze,
Bólem niszczeję — uciekaniem ginę! —
Niechbym po ziemi, w niestrudzoną kolej,
Wzdłuż, wszerz, jak Niebios piętrzy się pokrywa,
Szedł, najcudniejsze przepatrując dziwa —
Zawsze ku Laurze serce wracać woli.
Lecz snadź wieszczego ptaka wzrok sokoli,
Czy też zdziałała Parka to złośliwa,
Że mnie jednemu Litość głuchą bywa,
I że mam czarną, zamiast jasnej doli.....
Co tu i mówić? Bywa Laury wpływem
Serce Miłości pełne i słodyczy.
To jest — jej samej. Lecz niech ona wyzna,
Że go bynajmniej nie chce mieć szczęśliwem —
Gdyż wcale nie dba, czy też znać nie życzy,
Że już mi przez nią srebrzy skroń siwizna. —
Ku końcowi tego sonetu wymienia poeta z całą dokładnością datę pierwszego ujrzenia Laury.
Tęschność mię bodzie, Miłość w paskach wiedzie,
Ciągnie chęć błądzić utartemi ślady.
Nadzieja, wątła, złudne dając rady
Dłoń ku mnie ściąga, by mi iść po przedzie —
Chwytam ją chciwie, w niej nie bacząc biedzie
Ile jest wódz ten mdły i pełen zdrady —
Wrą zmysły, rozum stał się śmiercią blady,
Majaczą tłumne płochych snów gawiedzie.
Cnota, cześć, piękność, — jeśli wiedzieć chcecie —
Oraz ku Chwale zapał coraz szczerszy,
Kiedy mi serce zżarły żądz żarzewiem,
W dwudziestem siódmem wieku tego lecie,
Szóstego Kwietnia, o godzinie pierwszej,
W Labirynt wszedłem..... Kiedy wyjdę? — nie wiem! —