Strona:PL Felicyana przekład Pieśni Petrarki.djvu/211

Ta strona została przepisana.

Dojrzały owoc przy młodzieńczym kwiecie —
Duszy wesołość zamyślona skrycie —
Czoło, nad którem gwiazdę gwiazd widzicie,
Jej własną gwiazdę, i tej dać możecie
Cześć, zdolną strudzić Boski dar, w poecie
Rozgłośnym nawet na Parnasu szczycie —
Taką jest Laura. W jej anielskiej twarzy
Skromność z Miłością dziwnie się kojarzy,
Z milczeniem, wzniosłych czynów obyczaje —
I coś takiego w oczach, czem współcześnie
Z dnia noc, a z nocy jasne słońce wskrześnie,
Słodkim się piołun, miód zas gorzkim staje! —



Sonet 180.


Dzień w łzach spędzając, w łzach też spędzam porę,
Gdy sen śmiertelnym niesie, trosk odmianę —
I wiem, że wiecznie z sobą sam zostanę,
Wskroś mając serce udręczeniem chore.
Tak wzrok mój tracąc który żądzą gore,
Pędzę, jak zwierzę przez myśliwca gnane,
I od miłosnych grotów krwawą ranę
W pierś niespokojną w każdej chwili biorę.
Niestety! ileż dni i nocy ile
Biegnąc, choć jedną część się przebyć silę
Tej śmierci, w której życie mam jedyne!
Niż losy, Laura jest mi więcej głuchą —
Gdyż będąc wiarą moją i otuchą,
Zbawić mię nie chce, chociaż wie: że ginę. —



Sonet 181.


Pragnąłem niegdyś, w słusznych skarg wyrzuty
Całe gorąco serca najogniściej
Tchnąć pieśni słowem, — aż się przez nią zjiści
Skruszenie słodkie bezlitości lutej.
I tem działaniem walczyć wręcz dopóty.
Ażbym zapłaty słusznej, wziął korzyści —
Lub żebym chociaż mógł mieć w nienawiści
Tę, której wstrętem duch jest we mnie struty.
Dziś, gdy się dziwnie los nademną złości,
Ni nienawiści szukam ni litości,
Gdyż tej nie mogę, tamtej mieć nie życzę: