Więc tylko Laury śpiewam wciąż ponęty —
Aby gdy życiu będę precz odjęty,
Znał świat przedwczesnej śmierci mej słodycze. —
Jakże z tysiąca innych jest wybraną
Ta, którą zdobi najpiękniejszej miano!
Toż nad pogodnem czołem jej, Niebianie
Zażegli gwiazdę świetną niezrównanie!
Miłość mi szepcze w wieczór, w dzień i rano:
— Wiedz to: że z życiem Laury, światu dano
Duchowe piękno — lecz gdy jej nie stanie,
Miłości czyste żegnaj królowanie! —
Bo tak, jak kiedyś, z Słońca zgasłą chwałą,
Zwiędnie na ziemi traw zieloność hoża,
Wiatr uśnie, smutna legnie noc wśród morza,
A człowiekowi duch udręczy ciało —
Takby na świecie wszystko spochmurniało,
Gdyby zgasiła śmierć jej oczu zorza. —
Już po dawnemu kwilą znów ptaszęta,
W dolinach rozgłos szerzy się i rośnie,
Szkli się krynica, szemrze zdrój, radośnie
Kwiatów zroszonych wdzięczy się ponęta —
Od wschodu dnieje zorza uśmiechnięta,
Rumieńca krasą świeżej równa wiośnie —
Więc ziemia cała budzi się miłośnie
Na uroczystość słonecznego święta.
Z nią i ja wstaję, witać blask uroczy
Dnia, co olśniewa wszystkich stworzeń oczy,
I ten znów, który mnie jednego mroczy!
Ileż to razy tęschnym wzrokiem tonę
W to słońce, które ćmi gwiazd zbladła stronę —
Samo przez Laury boski blask przyćmione! —
Zkąd wzięła Miłość złoto jej warkoczy?
Na jakich kolcach lic jej róże rwała?
Z jakich gór szczytów zdjęła śnieg jej ciała?
Zkąd brała tchnienie w pierś jej? blask w jej oczy?