Przeświecał promień — bądź mi dziś za świadka
Łez, co się blasku słonecznego boją.
Łoże! coś nieraz ciężką troskę moją
Snem kołysało tuląc mię jak matka,
Patrz, ile cierpię, krwawiąc do ostatka
Z ran serca, które nigdy się nie zgoją!
Jednak nie was ja. lecz unikam raczej
Siebie i myśli mojej i rozpaczy,
Za którą idąc, zda się, tracę życie.
Dla tego nieraz (czyliż uwierzycie?)
W tłum się ja gwarny chronię z mą żałobą —
Taki to strach mię być sam na sam z sobą! —
Miłość nad moje unosi mię chęci,
I sam własnemu szczęściu krzywdę czynię,
Odkąd tę, w której serca mam władczynię,
Czcią moją trudzę z każdym dniem zawzięciej.
Jak ci żeglarze, co są w otchłań pchnięci
Z nawą, ładowną w licznych skarbów skrzynie —
Tak mem staraniem jest, mą łódź jedynie
Od skał jej pychy strzedz i niepamięci.
Cóż, gdy to we mnie samym grzmi ta burza,
Co łódź mych losów niezbłaganie nurza
W chłody i nocnych cieniów mrok najdzikszy!
I gdy się Laurze srogi ból mój przykrzy.
Toń rozwichrzona tak ją w pochód nagli,
Że jest bez rudla wprędce i bez żagli! —
Grzeszę, i grzech mój znam Lecz duch mój działa,
Jakby sam, z siebie, w sobie gorzał — na to
By, z bólu wzrostem, przytomności stratą
Był zwyciężony przez męczeństwa ciała.
Niechby w tem była żądza moja cała.
Bym miał spoczynku Miłościwe Lato —
Cóż gdy kochania władzą wichrowatą
Wola się we mnie dziwnie rozszalała!
Miłości! tyś jest winna — gdyż mą duszę
W płomieniach wstrząsasz tak, że szukać muszę
Dla jej zbawienia stromych dróg rozpaczy.