W tej chwili jeszcze tak mię wzrok jej draźni
Smutku wymową, żem jak ten, od kogo
Odeszły, śmierci przerażone trwogą.
Radość z nadzieją towarzysze raźni.
— Wszak pomnisz dzień ów — rzecze ona do mnie —
Kiedyś, łzy mając w oczach, bezprzytomnie
Odbiedz mię musiał w blaskach bladej zorzy.
Za nic bym wtedy usty ci własnemi
Życia nie wzięła; lecz dziś, z Woli Bożej
Wiedz: że już Laury niema na tej ziemi. —
O śnie straszliwy śmierć niosący w duszę!
Możeż być prawdą: by już w Niebios bramy
Wzleciał świetlisty duch jej próżen plamy,
Co i w złej doli dniał mi i w otusze?
Lecz jakżeby mi wieści tej katusze
Zkądinąd mogły przyjść, nie od niej samej?.....
O! zdarz to Boże w którym ufność mamy,
Niech raz ten jeden zwątpić o niej muszę!
Niech zaprzeczenie w śnie mi nowym zdarzy
Słodkie zjawisko jej cudownej twarzy —
Bym żyć mógł dalej, mocen pociech tylą;
Lub gdy koniecznie Pani mej się zdało,
Dla jasnych Niebios rzucić ziemskie ciało,
Błagam, przyjdź na mnie ostateczna chwilo! —
W mych wątpliwościach ulgą mi jedyną
Płacz, pieśń, otucha, trwoga — smutne dzieje
Przemian, wśród których kochani i szaleję,
Moją Miłością, a nie moją winą.
O, w łzawy wzrok mój, Boska ty dziewczyno
Wróć blask twych oczu, w których Niebo dnieje,
(Doprawdy, nie wiem, w czem już mieć nadzieję!)
Inaczej płaczem wiekuistym spłyną.
I jeśli nie mnie, bądź choć litościwa
Światu, któremu zmrok, co ciebie skrywa,
Znagła z twej winy słońce zgasić może!