O! duch mój przykre cierpi bojowanie,
I sam już siebie poznać nie jest w stanie, —
Jak ten, co w trwodze błądzi przez bezdroże! —
Spojrzenia słodkie i rozkoszne słowa!
Kiedyż was ujrzę znowu i usłyszę?
Grozi mi bez was, błodzy towarzysze,
Przedwczesna śmierci z mą miłością zmowa!
O ty! coś wiecznie zgubić mię gotowa —
Z której mam zawsze płacz a nigdy ciszę —
W mych żądz obłędzie cóż mię ukołysze?
Jakaż pociecha z ich mię pęt rozkowa?
Toż ile razy w twej czarownej twarzy,
W której się wyrok życia mego waży,
Raczy się do mnie wdzięczyć litość tkliwa,
Bezlitosnego chciwa wnet bezprawia,
Przestwór pomiędzy mną i tobą stawia,
Dola, co chętnie mą niedolą bywa. —
Wciąż nasłuchuję, a nie słyszę wieści
Od tej, co miłość moją ceni tanio.
— Czy mię pocieszą słowa jej, czy zranią? —
Trwoży mię żądza, choć nadzieja pieści.....
Zgubił nie jednę z Pań ich czar niewieści —
A taby mogła być ich wszystkich panią!
A nuż światłości Bóg, stęschniony za nią,
Zrobić z niej zechce gwiazdę ku Swej Części?
Przedwczesny wtedy sen i mnie ogarnie —
Krótko spoczywać, boleć nieskończenie,
Przestanę znagła. — Srogie rozłączenie!
Po co odemnie bierzesz mą męczarnię?
Słodką mi była! — a dziś któż się dowie:
Że kres mi wypadł w drogi mej połowie? —
Osobliwie dziwaczny jest pomysł tego Sonetu. Niby, ze wschodem słońca, niebo, i ziemia do miłości się budzą (właściwie zaś Apollo i Laura);