I gdybym własną korzyść miał na pieczy,
W Śmierci zbawczego witałbym Anioła.
Wśród nawałnicy walcząc z falą wzdętą,
Kiedy mi gwiazdy oczu jej świeciły,
W przystali po szczęście szedłem i po chwałę.
Lecz skoro precz mi światła moje wzięto:
Ster prysnął, runął maszt, i z całej siły
Całunem na mnie spadły żagle białe! —
Co czynisz? po co szukasz nawet w dali
Chwil, co nie dadzą zwołać się tęschnotą,
Niepocieszony duchu? — Tylko oto
Podsycasz płomień, który wskroś cię pali!
Oczy te, w których coraz doskonalej
Czytałem pieśni mych Legendę Złotą,
Już się przymknęły tu na ziemi, po to
By wzrok w świetlanej wiecznie kąpać fali
O! długoż będę śmierć odnawiać własną,
Lub, myśl mą dręcząc, dalej iść, w tę drogę
Ogników błędnych, które w łzach mych gasną?
Nie — raczej Niebo z Laurą! — Bo czyż mogę
Wątpić, że owa piękność niepożyta,
Żywa czy zmarła, w mojem sercu czyta? —
Dajcież mi spocząć myśli mych katusze!
Nie dość: że Miłość, Dola zła, Śmierć blada,
Wstępnym mię bojem biorą — jeszcze zdrada
W wewnętrznej mojej gnębi mię otusze!
Bo i ty serce, acz ci ufać muszę.
Niby szpieg zręczny, co się chyłkiem skrada,
Z niemi się na mnie zmawiasz, — tak więc biada
I ztąd i zowąd godzi w moją duszę!
W tobie się Miłość czai potajemnie —
W tobie Niedola smutny dwór swój mieści —
Śmierć zaś uwiecznia pamięć tej boleści.
Co wzięła z sobą lepszą część mą ze mnie —
Lecz—iż ku błogiej łudzisz mię pociesze,
Ztąd ciebie jedno z winy twej rozgrzeszę. —