Zmierzchło wam słońce, biedne moje oczy!
Lecz raczej w gwiazdach boską twarz swą chowa,
Tęschniąc, że bez niej, zmaza was grzechowa
Przy ziemi łzami opóźnienia mroczy.
Uszy! nie dla was już ten dźwięk uroczy,
Co brzmiał tak słodko jak wybranych mowa —
Stopy! już próżno wola w was gotowa
Iść w ślad, niknący w świetlnej gdzieś przezroczy!
Więc żądze! zkąd wam, ze mną, w sposób śmiały
O Laurę walczyć: żeście jedne z wiela
Widzieć ją, słyszeć, ku niej iść przestały?
Śmierci złorzeczcie, lecz błagajcie Chwały
Tego, co na to wiąże i rozdziela,
By przez cierpienie przywiódł do wesela. —
Gdy pogodnego boski blask zjawiska,
Swem zajściem w ciemność raniąc mię do żywa,
Z mą duszą ziemski ślub okrutnie zrywa —
Niechże choć nędzę mą rozpatrzę zbliska.
Jak srogi cios to w proch mię ziemski wciska,
Laura i Miłość wie nielitościwa.
I że pociechy próżno człek przyzywa
W życiu, będącem pastwą mąk igrzyska!
Dziś mi pociechą Atropos nie Kloto!
A ty, coś wziął ją, strzeżesz, masz ją sobie,
Stokroć szczęśliwszyś jest odemnie grobie,
Bo ją oglądasz, — a jam olsnął oto,
Odkąd, za mgłami łez i za tęschnotą,
Jej oczu zgasły dla mnie zorze obie! —
Jeśli mi Miłość rady nie udzieli.
Za śmierć ja chyba żywot mój wymienię —
Tak to, z nadziei zgonem, żądz mych cienie
Smutną mi duszę trwożą coraz śmielej!
Że życie moje coraz mniej mam w cenie,
Czyż się to komu dziwnem zda? jeżeli
Bezdrożem, w wichrach, w mgłach, wśród mórz topieli,
Ster precz rzuciwszy, wiedzie je zwątpienie!