Tak jest, nie inny Sternik dziś je wiedzie,
W braku owego, który, w Niebo wzięty,
Świta już ztamtąd raczej oczom duszy,
Niżeli ziemskiej wzroku mego biedzie —
A mnie — myśl sama, że wśród burz, w odmęty
Lecę, na skroni szron we włosy pruszy! —
W najtkliwszej dobie, kiedy nam w ramiona
Miłości skrzydeł Siłę dano z góry —
Z Laurą, idącą w modre gwiazd lazury,
Żywotne tchnienie pierzchło z mego łona!
Tam ona żyje, piękna, odrodzona —
Tam odtąd Państwa mego dział ponury —
Więc dziś złorzeczę owej chwili, w której
Niebu się rodząc, człek dla ziemi kona!
Bo czemu, z myślą co jej poszła śladem.
Radośnie, lekko, jako ptak nad ziemię,
W ślad za nią dusza ze mnie nie odlata?
Nie — nie jest śpieszno śmierci z licem bladem
Zdjąć ze mnie życia dojmujące brzemię —
I ja tą śmiercią żyję już trzy lata! —
Kwilą ptaszęta w gaju, brzmi wietrzyka
Wśród drżących liści skarga pieszczotliwa.
Srebrzystej strugi łkaniem szemrze niwa,
W czaharach leśnych szumi ustroń dzika —
Ja dumam smutny, gdyż mię wskroś przenika
Ból mój..... W tem owa moja wiecznie żywa
Której już nie mam, na obłoku spływa,
By w tęschnej doli cieszyć samotnika.
— Przestań się łzami twemi, biedny człecze,
Truć — tak mi ona litościwie rzecze —
Mnie ty nie żałuj, gdyż wiedz, że dni moje
Przez śmierć Wiecznością stały się — i właśnie
Gdyś mniemał widzieć, że więc wzrok mój gaśnie
Światłości Niebios dniały mu podwoje. —