Strona:PL Felicyana przekład Pieśni Petrarki.djvu/252

Ta strona została przepisana.
Sonet 244.


Nigdy synowi serce matki wdowie,
Ani lubemu tkliwa narzeczona,
Białe na szyi splótłszy mu ramiona,
Z duszy tak słodkich pociech nie wypowie.
Jak Laura moja — kiedy w to pustkowie
Zszedłszy, gdzie duch mój tęschny bólem kona,
Ku mnie się zwraca, drżąca z głębi łona,
Podwójną litość mając w każdeni słowie.
Bo i kochanki i trwożliwej matki.
Która mię tuląc, uczy w mądrej mierze:
Jako, na drodze pokus dziwnie gładkiej,
Chcąc precz od siebie życia mieć wypadki,
Dobrze to bywa z ziemią zerwać szczerze;
A mnie to spokój daje — gdyż jej wierzę. —



Sonet 245.


Gdybym cień luby tej, co dla nikogo
Widną już nie jest. (a przez dziwne prawa
Mych żądz, przed dawnym jeńcem swoim stawa
Znów żyjąc, ciesząc i kochając błogo.)
W ciało słów odziać zdołał! — lecz nie mogą
Sny żadne zjiścić, ani żadna jawa.
Tych wrażeń, kiedy zbiegłszy ku mnie łzawa,
Drży, bym wątpliwą nie szedł ku niej drogą.
W Niebo mię wabi — a ja słucham w skrusze
Tych sprawiedliwych próźb, co w ową porę
Z jej ust przeczystych z cicha brzmią nieśmiałe —
I jak mi każe, tak ja czynić muszę —
Gdyż dziwna słodycz, którą z słów jej biorę,
Do łezby zdolna zmiękczyć twardą skałę! —



Sonet 246.
Do nieżyjącego już Sennuccia del Bene.


Sennuccio! w smutnej tyś mię samotności
Odbiegł, a jednak duch się mój nie sroma
Radosnej myśli: żeś tu nie był doma —
I że się w Niebo wzbiłeś jak najprościej!
Teraz oglądasz, tam, gdzie duch twój gości.
Gwiazd błędne szlaki nad bieguny dwoma —