I wiedzę naszą, ile jest znikoma —
I jak ja jestem smutny z twej radości!
Błagam cię, w trzeciej racz pozdrowić sferze[1]:
Mistrza Dantego, Cino i Guittona,
I Franceschina zresztą towarzyszy.
Mojej zaś Pani powiedz: żem jej szczerze
Oddany zawsze — gdyż myśl udręczona
Nią tylko żyje, wśród odludnej ciszy! —
Łkaniem ku wiatrom skarżę się rozgłośnie,
Od wzgórz gdy wzrok mój w tę dolinę skłonię,
Gdzie na świat przyszła ta, co wziąwszy w dłonie
Serce z mej trwożnej piersi w życia wiośnie,
W Niebo z niem poszła, — a mnie w duszy rośnie
Gniew niemal na nią! bo gdy ku jej stronie
Spojrzę, to próżno łez mym oczom bronię,
Którym się ona wzięła tak zazdrośnie!
W tych górach stromych, skała, przepaść wszelka —
W dolinach błonia — w gajach liście świeże —
Murawa każda — każdy kwiat nad drogą —
W zdroju też każda chłodnych wód kropelka —
Nawet, po lasach każde dzikie zwierzę
Wie już oddawna, jak ja cierpię srogo! —
Ta promienista, ta płonąca cnotą.
Co była z Niebem w pobratymstwie chwały,
Chcąc, by świat bez niej był osamotniały,
Wróciła wcześnie w swoją gwiazdę złotą![2]
Dziś, myśl mą trzeźwiąc, widzę znów, że oto
W mej własnej sprawie modły jej zdziałały,
Iż, z jej zjawieniem, to mych żądz zapały
W zachwyt mię wznoszą, to w proch ziemski gniotą!
Święć się więc, czem ja cieszę się i smucę!
Co mi naprzemian daje się i wzbrania —
O mem zbawieniu radząc mi tajemnie!