Gdzie ten rozkoszny urok jej postaci,
Z którego stratą, kto sam siebie straci,
To choć swój spokój w jej wspomnienie chroni?
Gdzie ta, co życie moje miała w dłoni?
Której śmierć tyleż światu jest rozpaczą,
Co i mym oczom, które wiecznie płaczą! —
Drapieżna ziemio! jakże ci zazdrości
Wzrok mój, w ślepoty uplątany pęto,
Żeś mu odjęła twarz tę uśmiechniętą,
Co we mnie burzy uciszała złości.
I wam zazdroszczę, modre wysokości!
Żeście tę duszę, z której ciało zdjęto,
Tak skrzętnie wzięły w waszą ustroń świętą,
Gdzie goszczą tylko ludzie sercem prości.
Wam wreszcie w Niebie, wy szczęśliwe dusze!
Z nią społeczeństwa pozazdrościć muszę.
Któregom nieraz szukał tak daremnie —
Gdyż śmierć bezbożna, która serce ze mnie
Z Laurą mi wzięła — ta nad wszystkie chciwa —
Czemuż mię z życiem do niej pójść nie wzywa? —
Dolino, coś jest jękiem skarg mych brzmiąca —
Strugo, coś moje łzy rozniosła wszędy —
Smugi, od których wieje woń lawendy —
Ptaszki, śpiew których ciszę gajów zmącą —
Powietrze, pełne westchnień mych gorąca —
Ścieżko, snująca się przez wzgórza, kędy
Nałogiem dawnym, w lube mi obłędy
Dziś jeszcze miłość wiedzie mię tęschniąca —
Was ja poznaję — tylko nie poznaję
Siebie samego, który wśród was błądzę,
Jak ci, co błądzą z wszelkich dóbr wyzuci!
Cóż mi: że dawne wskrzeszać rad zwyczaje,
W miejsca, co znały serca mego żądze,
Sam wracam — kiedy Laura już nie wróci?!—