Z woli Miłości, ja, com mógł go zbliska
Oglądać, dla tych, co go nie widzieli,
Śpiewać mam dzisiaj, — ale któż ośmieli
Pieśń mą, gdy na to wszelka chęć zbyt niska?
Tak — dar tu słowa w pomoc brać daremno!
Wiem to, i każdy wie, co równo ze mną,
W Niebo rad wzlatać skrzydłem pieśni śmiałem.
Kto Prawdę kocha, ten jej nie otoczy
Bogactwem ozdób, — więc szczęśliwe oczy
Co w Nią patrzały, gdy tu była ciałem! —
Znów Wiosna wraca z jasnych dni pogodą —
Wśród łąk, na smugach, igra rój motyli —
Śmiga jaskółka, słowik w gaju kwili —
Pierwiosnki z sobą orszak wonny wiodą —
Uśmiechem krasi Niebo twarz swą młodą —
I na cześć Bóstwa tej świątecznej chwili
Wiatr, woda, ziemia, w miłość się złączyli —
Zwierz nawet dziki mięknie słodką zgodą
Ja tylko jeden, garnę w moje łono
Tęschność, przycichłą a nieuleczoną,
Ku tej, co w siebie życie moje chłonie!
Nie dla mnie ptaków śpiew, ni kwiatów wonie,
Ani uroki jakiekolwiek — bowiem
W mej samotności świat mi jest pustkowiem! —
Ten słowik, który tak się słodko żali
Ze straty dzieci swych, czy ich macierzy —
Którego skarga tak się dźwięcznie szerzy,
Wprost w gwiazdy płynąc, nawet kędyś dalej —
Mój on powiernik. Przed nim, w wiatrów fali
Sam siebie skarżę! — bo któż z ludzi szczerzej
Winien swej doli, jak ten, co nie wierzy,
By nieśmiertelni śmiercią umierali?
Tak jednak łatwo, tak się chętnie zbłąka
Myśl, pewna tego, że blask Boski dzionka
W podziemne zmroki nigdy zajść nie może!