Słowem, los przyszły tak mi coś odsłania:
Żem wziął ztąd w siebie radość i wzdychania.
Więc tam, gdzie zrazu barwność łąk wesoła
Niebaczną stopę razi cierni trwogą,
Przeciwko którym nie mogą
Poradzić nawet Nieśmiertelne Bogi.
W ten krzew co majem wiecznym kwitnie błogo
Ufny, wprost wszedłem do błędnego koła,
Z którego nikt już nie zdoła
Fortelem żadnym znajść do wyjścia drogi —
Lecz, jak on człowiek, który w toni srogiej
Lada pociechy chętnie upatrywa,
Tak ja, w tę piękną co mię więźniem trzyma,
(Przerażonemi oczyma
W niej widząc wszystkich miejsce i czasów dziwa!)
Począłem patrzeć, z takim żądz zapałem,
Że w mej niedoli siebie zapomniałem.
Tak bezwładnego, gdy mię ta dziewica
Z Ziemi do Nieba bierze Rajskim szałem,
Czuję: istnieniem że całem
W głaz się przemieniam zdobny w cudowiska!
Gdy w tem niewiastę przy mnie zkądś ujrzałem
Poważną wiekiem, choć młodzieńczą z lica —
Ta, widząc jak mię zachwyca
Postać co z środka Lauru mi wybłyska:
— Chodź do mnie — rzekła — jam ci wielce bliska!
Odkąd stworzony świat, ja mam tę władzę,
Że radość w smutek, i, jak wiatru tchnienie,
Smutek w wesołość przemienię —
Przyroda jest mi miano! Więc ci radzę:
W słońcu tem śmiało utkwij orle oczy,
I słów mej mowy słuchać bądź ochoczy.
W dniu jej urodzin, gwiazdy, które z dali
Dwóm waszym dolom świetnie przewodniczą,
Wspólnej miłości słodyczą
Tlały, w przeczyste Niebios mknąc odmęty —
Wenus z swym Ojcem, przy nich, tajemniczo
Strona:PL Felicyana przekład Pieśni Petrarki.djvu/271
Ta strona została przepisana.