I wiem: że tracąc błogie to mamidło,
Wcześnie ci życie swą gorzkością zbrzydło! —
To rzekłszy, znów się zwróci do wrzeciona,
Na którem wartko wątek życia przędzie,
Milczeniem smutku wieszcząc najboleśniej:
Że wkrótce — o moja pieśni! —
Laura, bez której pustka mi jest wszędzie,
Miała już wiecznie dla mnie być stracona...!.
A któż piękniejszy od niej kiedy skona?! —
Już to ostatnie mocy twej mozoły
Okrutna śmierci! któraś zubożyła
Miłości państwo, gdy z twych rąk mogiła
Brała mi szczęścia mego kwiat wesoły!
Liść ze mnie zdarłaś — i mój byt, na poły
Złamany, sterczy jako tarń pochyła:
Szczęściem, pociechę Bóg mi w męztwie zsyła —
I całym zyskiem twoim są — popioły!
Bo oto część jej lepsza, w jasnem Niebie,
Ku wiekuistej błogich dusz pamięci,
Nowem się słońcem dziwnie pięknem święci.
O! w twem zwycięztwie zwycięż ty sam siebie
Aniele nowy! Niech cię litość wzruszy:
Byś też zwycięztwem była mojej duszy! —
Lauru cień, świeżość, tchnienie, słowem duszę
Żyjącej niegdyś w krzewie tym Dryady,
Ta mi odjęła, w której poszedł ślady
Mój spokój, w wieczne pchnąwszy mię katusze!
Jak — żegnaj słońce! — gdy wstał miesiąc blady —
Tak ja dzień jasny we mnie żegnać muszę —
Skoro mię kusi Miłość w żądz swych skrusze:
Bym przeciw śmierci w śmierci szukał rady!
O pani moja! tyś tu sen nie długi
Wśród nas przespawszy, dziś masz tam ocknienie
Gdzie się do Stwórcy tulą w niebowzięci!