Tam, dziwnie piękna, w duszy głąb zebrana,
Z lotnemi duchy gości, gnąc kolana
U stóp Wiecznego nas obojga Pana. —
Dusze Wybranych i Archaniołowie
Niebios mieszkańce, w dniu, gdy moja pani
Między nich weszła, zdjęci byli dla niej
Czcią i zdumieniem, — i niejeden powie:
— Zkąd Śmiałość taka? W twarzy zkąd i w mowie
Piękności tyle? Toż po dzień ten ani
Marzono nawet, by od Niebios w dani
Duch taki ziemskie zdobić mógł pustkowie! —
Tymczasem ona, wdzięczna swojej doli,
W Najdoskonalszych śmiało wchodzi rzeszę,
I po za siebie tkliwie wzrok sokoli
Posławszy, patrzy: czyja za nią śpieszę?
Aż widząc, żem jest z nią i z Bogiem cały,
Błaga: wytrwałość by mi Nieba dały! —
Ty, co w sług Pańskich najwierniejszych rzędzie
Spędziłaś godnie twój byt ziemski cały,
I dziś zasiadasz u Stolicy Chwały,
W blask zdobna, oraz w śniegi szat łabędzie!
O ty, nad którą niema i nie będzie!
W obliczu Tego, w którym zawsze miały
Orędownika czystych żądz zapały,
Usłysz gorącej wiary niej orędzie!
I wiedz: żem zawsze równem sercem ciebie
Czcił, czyś na ziemi była, czyś jest w Niebie —
Tylko w twych oczach znając dnia rozkosze!
Więc dziś — choć innej nie mam w tem zasługi
Prócz cnót nie moich — racz ubłagać, proszę,
Bym się mógł złączyć z tobą w czas nie długi! —
Z najsłodszych oczu, z najświetlistszej twarzy,
Zdobnej nad czołem w tak promienne sploty,
Że zda się przy nich słońca blask mniej złoty,
Z uśmiechu, jakim Niebo tylko darzy —