Murzyn otworzył klatkę i wziął mnie za rękę.
Podprowadziwszy do białej kobiety, której przedtem nie widziałam, wcisnął jej do ręki moją dłoń.
Chciałam wyrwać się i uciekać. Nie uczyniłam tego. Spojrzałam w oczy białej kobiety. Były to duże, zielone oczy, pełne dobroci i pieszczoty.
Bez namysłu podałam jej drugą rękę.
Wzięła mnie i przycisnęła do piersi.
Objęłam ją za szyję i przytuliłam się, jak to czyniłam, gdy się pieściłam z mamusią.
Biała kobieta, którą, nie wiem dlaczego, nazwałam odrazu Zo-Zo, głaskała moją główkę. Ujęła mnie łagodnie za pyszczek i długo zaglądała mi w oczy.
Nagła radość ogarnęła mnie. Jakiś spokój napełnił moje serce.
— Ah! Ah! Ah! — zawołałam uszczęśliwiona.
Tuliłam się do Zo-Zo, jakgdybym szukała u niej obrony i opieki.
Gdy znowu wpuszczono mnie do klatki, gorzko płakałam.
Do zmroku wyglądałam Zo-Zo. Serce kołatało mi w piersi. Ujrzę ją znowu, czy nie?
Ledwie zdążyło słońce podnieść się nad drzewami, przyszła Zo-Zo. Rzuciłam się do niej z krzy-