niesie mój koszyk murzyn. Ja patrzę na Zo-Zo i niczego się nie boję.
Idziemy przez góry.
Przechodzimy na płaszczyznę, pokrytą odłamami skał.
Widzimy często stada „Długich Pysków“. Wygrzewają się na słońcu i zmykają, spostrzegłszy murzynów.
Czarni ludzie niosą pakunki na głowach.
Obok Zo-Zo kroczy biały człowiek, który kocha Zo-Zo tak, jak ja. On też całuje ją po rękach i opiekuje się nią, zaglądając jej w oczy.
W miejscach, gdzie rośnie wysoka trawa, pasą się antylopy.
Dokoła latają ptaki.
Droga przecina dżunglę, gdzie panuje mrok.
Gdy słońce płynęło wysoko, zatrzymaliśmy się w cieniu.
Murzyni uzbierali kupę suchych gałęzi. Jeden z nich pochylił się nad niemi i nagle ujrzałam błysk, tryskający z małego drewienka w ręce czarnego człowieka.
Gałęzie zaczęły wyrzucać z siebie coś czerwonego i żółtego. Nad tem wszystkiem kłębiły się obłoki białe i czarne.
— Ogień gotów! — zawołał biały człowiek.
Aha! więc te miotające się czerwone i żółte języki — to ogień!
Strona:PL Ferdynand Antoni Ossendowski - Życie i przygody małpki.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.