W lustrze natychmiast zjawiła się druga Zo-Zo. Powtarzała wszystko to, co robiła moja opiekunka.
Rozumiem teraz, co to jest lustro. Nie wiem tylko, do czego służy.
Do naszego pokoju przyszło dużo ludzi. Nie znałam ich.
Byli to mężczyźni, czyli panowie, jak mówi Zo-Zo, i kobiety, albo panie.
Wszyscy mieli bardzo piękne ubrania.
Przyglądali się mnie ze zdziwieniem i co chwila wybuchali śmiechem.
Nie podobało mi się to i trochę przerażało. Tuliłam się do Zo-Zo.
Nagle jedna z pań chwyciła mnie za rękę i pociągnęła do siebie.
Zabolało mnie ramię, bo szarpnęła mnie z siłą.
Krzyknęłam i wyrwałam rączkę.
Przy tym szybkim ruchu zadrapałam rękę pięknej pani.
— Brzydka małpo! — zawołała ze złym śmiechem i pociągnęła mnie za ucho.
Zo-Zo broniła mnie, lecz ja nie chciałam puścić tego płazem.
Zwróciłam do niedobrej pani twarz i zarechotałam głośno: