miła mnie bananami i gruszką, miękką i soczystą. Przebrała mnie w nowe, najcieplejsze ubranko, wciągnęła na nie paltocik, chusteczką obwiązała mi główkę.
Dlaczego tak ciepło ubiera mnie? Nigdy tego przedtem nie robiła.
Nareszcie, ubrawszy i posadziwszy do koszyka, rzekła, otulając mnie kołderką.
— Malutka moja Kasiuchna! Musimy się rozstać aż na pięć dni!
Krzyknęłam i zapłakałam.
— Nie płacz, Kasiuchna, — mówiła Zo-Zo, — odeślę ciebie do bardzo miłej pani. Dobrze ci u niej będzie! Prędko powrócimy i znowu będziesz z nami! Teraz wyjeżdżamy za miasto. Ty nie mogłabyś jechać, bo jest zimno na dworze!
Całowałam ręce Zo-Zo, czepiałam się jej ubrania. Nie chciałam iść do miłej pani. Bałam się rozstawać z Zo-Zo. Rozpacz i strach zmuszały mnie do głośnych łkań i przeraźliwego krzyku.
Nic nie pomogło.
Służąca wzięła koszyk i poniosła mnie.
Wyszliśmy na ulicę. Zgiełk i hałas, ryk, dzwony, turkot ogłuszyły mnie. Już nie krzyczałam i przerażona oglądałam się na wszystkie strony.
Miasto budzi we mnie lęk. Straszniejsze ono od dżungli!
Strona:PL Ferdynand Antoni Ossendowski - Życie i przygody małpki.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.