dzić na rękach, fiknęłam koziołka i chciałam zrobić piękne saltomortale. Nie mogłam jednak. Zatoczyłam się i upadłam nawznak…
Nic nie widziałam i nie słyszałam…
Przebudziłam się, bo czułam, że pada na mnie światło. Przetarłam oczy… Głowa była ciężka i bolała… Serce głośno biło… Ręce drżały. Z trudem mogłam poruszać nogami.
Nareszcie się rozejrzałam.
Włosy zjeżyły mi się na główce. Szczęknęły zęby…
Leżałam w klatce!
Dokoła rozbrzmiewał świergot, szczebiotanie i śpiew ptaszków.
Żółte, szare, czerwone, pstre, zielone siedziały, skakały w małych klateczkach, dziobały ziarno i piły wodę.
Inne pozostawały nieruchome, smutne i ciężko oddychały.
Co chwila przymykały powieki i drżały.
Byłam głodna.
Ujrzałam leżącą w kącie klatki marchew.
Zo-Zo nieraz dawała mi ten korzonek. Nigdy nie chciałam jeść tego. Wolałam banany i gruszki.
Teraz jednak schrupałam marchewkę. Smakowała mi nawet.
Napiłam się wody…