Przyglądałam się ptaszkom. Fruwały, świergotały i śpiewały wesoło.
Niektóre goniły się i czubiły zawzięcie.
Nagle jeden z ptaszków, siedzący na patyczku z napuszonemi piórkami, ćwirknął żałośnie i upadł na dno klatki.
Leżał brzuszkiem do góry z łapkami, przyciśniętemi do żółtej piersi.
Leżał bez ruchu i nie podnosił się.
Wszedł mały, stary człowiek, o gołej głowie.
— Łysieje, jak Ori-Ori, — pomyślałam.
Staruszek przeglądał klatki. Dosypywał ziarna, dolewał wody. Spostrzegłszy leżącego ptaszka, wyjął go i wrzucił do dużego pudła.
— Masz, lisku, przysmak! — mruknął.
Piękny, rudy lisek machnął puszystym ogonem i porwał ptaszka.
Nie patrzyłam więcej.
Stary człowiek podszedł do mnie.
— Jak się panienka czuje? — zapytał, filuternie mrużąc oko.
Był w tej chwili podobny do Ori-Ori.
— A, nie wypada dobrze wychowanej panience, chociażby i szympansiego rodu, do kieliszka zaglądać! — prawił łysy staruszek. — Wódka do niczego dobrego nie prowadzi! Tak to! O właśnie!..
Strona:PL Ferdynand Antoni Ossendowski - Życie i przygody małpki.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.