Może zczasem uda mi się zapisać moje przygody, — pocieszałam siebie.
Pewnego razu do sklepu weszła wysoka, stroskana pani.
Spostrzegłam, że ma zapłakane oczy.
Pytała o ptaszki.
— Chcę mieć takiego, który mógłby rozweselić moją córeczkę — mówiła smutnym głosem. — Biedaczka jest ciężko chora.
— Mam papugi, szanowna pani, — wołał sklepikarz, — bardzo mądre ptaki! Umieją gadać gwizdać.
— Gwizdać? Ja też to umiem! — pomyślałam.
Włożyłam palce do pyszczka i gwizdnęłam.
Pani i łysy staruszek aż drgnęli i odskoczyli ku drzwiom.
Los mój odrazu się odmienił.
Pani postanowiła wziąć mnie ze sobą.
Długo rozmawiała i, zdaje się, spierała o coś ze staruszkiem.
Nareszcie dała mu jakieś barwne papierki.
Łysy sklepikarz wśród ukłonów i ciągłego gadania zaniósł mnie do auta.
Ruszyliśmy w nieznaną drogę…
Moja nowa pani jest małą dziewczynką.
Trochę większą ode mnie. Ma niebieskie oczęta i złote włoski.