Znowu opowiem o tem, co słyszałam.
Nie zrozumiałam tego. Może kiedyś zrozumię…
Powróciliśmy wczoraj z brzegu rzeki późno. Słońce dawno już zapadło za dżunglę. Musieliśmy długo czekać nad wodą. Przed nami przyszły antylopy, bawoły, o ostrych, rozłożystych rogach i dziki o wstrętnych ryjach z zagiętemi kłami i narościami pod oczami. Piliśmy dopiero, gdy odeszły.
Wieczór był gorący. Nikt z nas nie miał ochoty iść do chatek. Duszno tam było i skwarno nieznośnie. Siedzieliśmy więc na krawędzi gniazd i słuchaliśmy, o czem gwarzą starzy.
Mówił najstarszy wśród nas — dziadziuś mój, Bo-Bo.
— Nie wypada szympansom naśladować ludzi — gderał starowina. — Człowiek ma swoje życie, my — swoje.
Zrozumiałem, że dziadek pił do Ori-Ori.
Dziś właśnie „wujek“ ni z tego, ni z owego chodził cały dzień w swoim żółtym kapelusiku.
Udawał bardzo uroczystego. Spotykając sąsiadów, zdejmował kapelusik i wymachiwał nim nad łysą głową.
— Tak się witają ludzie! — wołał chełpliwie.
Młodzież tarzała się z uciechy i rechotała, jak szalona.
Strona:PL Ferdynand Antoni Ossendowski - Życie i przygody małpki.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.
Drugi dzień Ngu-Ngu.