Nic nie odpowiedział. Pogłaskał mnie po główce z pięknym przedziałkiem w pośrodku i szepnął:
— Głuptasku mały…, głuptasku!
— Dlaczego jestem głuptaskiem? — dopytywałam, szarpiąc go za rękę.
— Dowiesz się o tem później kiedyś, milutka Ket! — zawołał i zaczął wywijać kijem, aż warczeć zaczął.
Po południu pięciu starszych szympansów i dziesięciu młodych wyruszyło w „świat“. Trzymałam się „wujka“.
Szliśmy ciągle konarami drzew. Wcale nie zbiegaliśmy na ziemię. Wszystkie drzewa łączyły się swemi gałęziami. Tworzyły one nad ziemią zieloną strzechę. Zupełnie taką, jaką miała nasza chatka.
Mrok i zaduch panowały pod drzewami. Krzaki i trzciny wyrzucały swe pędy ku górze. Słońce nigdy tu nie zaglądało. Z błotnistej ziemi podnosiły się opary. Gniły tam drzewa, zwalone wichrami. Jak cienie, przemykały w mroku czarne, leśne antylopy. Z trudem wyciągając kopyta z bagna, ostrożnie kroczył samotny bawół. Bez szmeru czołgały się węże.
Papugi i inne ptactwo krzyczało i świergotało gdzieś wysoko.
Zdaleka błysnęło coś. Było to duże jezioro.
Strona:PL Ferdynand Antoni Ossendowski - Życie i przygody małpki.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.