całe kępy soczystej trawy. Krzywemi kłami wyrywały korzenie bambusów. Myślałam, że pożrą całą dżunglę.
Na szczęście jednak zaczęły strzyc uszami. Głośno parskały i trzepotały krótkiemi ogonkami. Jeden z hipopotamów cicho ryknął. Natychmiast całe stado rzuciło się do wody. Po chwili ujrzałam ich znowu. Ukryły się pod zwisającemi nad jeziorem gałęziami. Wytknęły tylko chrapy, oczy i uszy.
— Cyt! — syknęli Kyr i Ori-Ori.
Od strony lasu z hałasem szło coś olbrzymiego. Chyliły się i z trzaskiem padały młode drzewa. Poruszały się zarośla tratowanych bambusów. Łomotanie stawało się coraz głośniejszem. Nareszcie krzaki zaczęły się uginać i rozstępować.
Na brzeg wyszły nowe olbrzymy i grubasy. Jeszcze większe i dziwniejsze.
— Ha, ha, ha, — słonie! — cicho zaśmiał się „wujek“.
Dziwne to stworzenia! Podobne są ogromem i barwą do szarych głazów. Do tych, co leżą w dżungli niedaleko naszej osady.
Ogromne to zwierzęta! Łby miały tak szerokie, że dziesięciu starych szympansów mogłoby wygodnie usiąść na nich. Uszy tejże szerokości ciągle się poruszały niespokojnie. Były podobne do wstrząsanych wiatrem dużych liści.
Strona:PL Ferdynand Antoni Ossendowski - Życie i przygody małpki.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.