— Poco ma tyle kolców na sobie? — pytaliśmy.
— Podniósłszy je, jest bezpieczny. Nikt go wtedy nie tknie, — zaśmiał się Kyr. Niezawodnie dąży teraz do strąconego przez was drzewa. Będzie miał wyżerkę!
Niedługo już biegliśmy, skacząc po drzewach. Drogę nam przegrodziła nieduża rzeka.
Na brzegu wygrzewała się w słońcu rodzina krokodyli. Dokoła nich uwijały się te same szare ptaszki, które widziałam na grzbietach hipopotamów.
Zaglądały one do rozwartych paszcz płazów, grzebały tam.
— Znalazły też miejsce dla szukania przysmaków! — zaśmiał się „wujek“ i gwizdnął przeraźliwie.
Stare, ociężałe krokodyle i mały, zwinny drobiazg natychmiast wpadły do wody.
Nad brzegiem tkwiły duże czaple i biało-różowe ptaki z workami pod długiemi dzióbami. Kyr mówił, że to — pelikany.
Co chwila wskakiwały do wody i chwytały srebrne i czerwone ryby.
Różne drobne ptaszki kręciły się wszędzie. W oczach migało od tego barwnego bractwa.
Wybiegło na brzeg stadko rdzawych kuropatw.
W oddali wynurzył łeb hipopotam. Parsknął głośno i rozrzucił dokoła bryzgi wody.
Strona:PL Ferdynand Antoni Ossendowski - Życie i przygody małpki.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.