Podniosła twarz do góry. Zachodzące słońce oblało staruszkę różowemi błyski. W zachwycie wyciągnęła ku niemu rękę sędziwa I-So.
Wydała długi przenikliwy krzyk. Żegnała słońce?…
Ręka nagle opadła i ciało sędziwej babci znieruchomiało, cicho się obsuwając.
W tej chwili czarny cień przeleciał nad drzewem. Raz i jeszcze raz…
Duży czarny ptak opuścił się na gałąź. Zaglądał w oczy I-So.
Klekotał jękliwie, niby płakał.
Siedziałam zaczajona i nie mogłam się poruszyć.
Nareszcie czarny ptak ujął ciało babci szponami i wyprężył się cały.
Podniósł szerokie skrzydła do lotu. Oderwał się od gałęzi i uniósł I-So.
Powolnie odlatywał, malał w oddali.
Zamienił się w małą czarną plamkę. Jeszcze chwila — roztopił się w złocistej pustyni nieba…
Babcia I-So odeszła od nas.
Po noclegu szliśmy dalej.
Gdy słońce stało wysoko, zbiegliśmy z drzew. Las się skończył.