Przed nami leżała, jak okiem sięgnąć, równina, pokryta wysoką trawą i krzakami. Tu i ówdzie podnosiły korony palmy. W oddali majaczyły szafirowe pagórki.
Tatuś i Kyr cicho pokrzykiwali.
Gromadka nasza stłoczyła się. W środku szła dziatwa, otoczona matkami. Młodzi obrońcy biegli po bokach. Wodzowie o kilkanaście kroków przed nami bacznie oglądali okolicę.
Od czasu do czasu wydawali ciche okrzyki.
Na równinie widziałam pasące się bawoły, duże, szare antylopy i małe, rude. Te uciekały przed nami…
Z łopotem skrzydeł i przeraźliwym krzykiem zrywały się znienacka, tuż z pod nóg, kuropatwy i perliczki.
Ten hałas niespodziewany straszył nas. Rozlegały się krzyki samic i płacz dzieci.
Przewódcy i obrońcy uspokajali nas cichem rechotaniem…
Posuwaliśmy się szybko. Nic nie piliśmy i nie jedliśmy.
Przed zmrokiem musieliśmy dojść do gór.
Góry wyrastały z ziemi. Stawały się coraz wyższe i ciemniejsze.
W południe już nie były szafirowe, tylko czarne. Przed zachodem słońca — czerwono-szare.
Strona:PL Ferdynand Antoni Ossendowski - Życie i przygody małpki.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.