Przez sawannę szybko nadążała reszta murzynów.
— Biały człowiek strzelał do słoni — objaśniał Ori-Ori. — Jednego zabił, drugiego zranił…
Czarni otoczyli zabite zwierzę. Widziałam, że wyrwali mu kły i złożyli przed białym człowiekiem.
Ten śmiał się i coś mówił.
Z okrzykami radości rzucili się do leżącego słonia.
Jakiemiś ostremi przedmiotami, które „wujek“ nazywa nożami i siekierami, zaczęli rąbać ciało słonia. Usiadłszy na ziemi, jedli.
Dłużej nie mogłam patrzeć na to. Z płaczem, drżąca ukryłam się w najciemniejszym kącie jaskini…
Dopiero przed zachodem słońca porzucili wąwóz źli ludzie.
Przeszli raz jeszcze przez sawannę i zniknęli w dżungli.
Nasi obrońcy wybiegli z jaskini po pokarm dla ludku. Ze swych kryjówek, ostrożnie węsząc, wychodziły bawoły i antylopy. Pasły się już spokojnie.
W trawie biegały żerujące kuropatwy, perliczki i kurki skalne. Zabawne to ptaszki, czu-