Jęki, ryk ponury i groźny, szczekanie, zawodzenie cienkie i płaczliwe obudziły mnie. Z przerażenia nie wiedziałam, gdzie jestem. Zaczęłam się miotać po jaskini i krzyczeć.
Z trudem uspokoiła mnie mamusia i ułożyła obok siebie.
Nie spałam aż do świtu.
Burza przemknęła. Ustała ulewa. Przerażające odgłosy nie umilkły jednak. Te same jęki, płacz, wycie, szczekanie i zgrzyt biegły z dna wąwozu.
Ori-Ori wytknął głowę z poza skały i zamienił się w słuch.
— Szakale uciekły, porzuciły zdobycz… O! Nawet hienom sierść na karkach się jeży. Tulą uszy… warczą złośliwie… skulone odchodzą.
Za chwilę cała zgraja zniknęła w haszczach.
Długo nic nie widzieliśmy, aż nagle spostrzegłam, że wysoka trawa porusza się i rozsuwa.
Na polanę z gąszczu wyszło piękne zwierzę.
Poznałam odrazu lamparta.
Był zupełnie podobny do tego, który zabił nieostrożną Mi-Ri.
Przypadł do ziemi. Czołgał się, jak wąż. Oczy pałały mu. Długi, pręgowany ogon drgał.
Po pewnym czasie lampart uspokoił się i zaczął szarpać bok słonia.
Strona:PL Ferdynand Antoni Ossendowski - Życie i przygody małpki.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.