Zaczajone drapieżniki skoczyły ku nim. Robiąc ogromne susy, wpadały na antylopy. Szarpały im grzbiety i boki. Obalały uderzeniem łap.
Trzy antylopy, brocząc krwią, pozostały na ziemi. Lwy wciąż ścigały stado. Drapieżniki zapędziły się bardzo daleko. Powróciły dopiero o zmroku. Z głuchem mruczeniem i porykiem ucztowały aż do dnia…
Nareszcie byliśmy wolni.
Tatuś poprowadził cały ludek na sawannę.
Wykopywaliśmy korzonki jadalne, ogryzaliśmy wystające z ziemi młode łodygi bambusów, zrywaliśmy liście i gałązki, nabrzmiałe sokami.
Cieszył się i wesoło pokrzykiwał „wujek“.
Figlował, fikał koziołki, chodził na rękach, gonił małe małpki i śmiał się.
Szukając bambusowych pędów, zabrnęłam w gąszcz trzcin.
Nic, oprócz małych barwnych ptaszków, nie spotykałam tu. Latały dokoła, świergotały, szczebiotały wesoło. Łapały gąsienice, muszki i uganiały się za motylami.
Znalazłam przytulną polankę. Przecinał ją mały potoczek, mile szemrzący. Z miękkiej ziemi wyglądały grube, białe łodygi młodych bambusów.
Strona:PL Ferdynand Antoni Ossendowski - Życie i przygody małpki.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.