Po chwili zaczął kichać raz po raz. Śmialiśmy się oboje.
— Wpadłem w ciemności do jakiejś kałuży. Przemoczyłem nogi… — objaśnił urywanym głosem, kichając zawzięcie.
Na tem się moja przygoda nie skończyła.
Zrozumiałam, jak straszna jest noc. Dowiedziałam się, ile strasznych rzeczy kryje ona w swoim mroku.
Zbliżał się świt. Szarzyzna mętna powlokła niebo. Już odróżniałam wyraźnie krzaki, leżące kamienie, łożysko potoku.
Za chwilę spostrzegłam w trawie stadko uśpionych kuropatw. Spały, przykucnąwszy na ziemi pod liśćmi krzaku palmowego. Główki schowały pod skrzydła.
Nie wiem, skąd zjawiła się nagle centkowana mangusta, z długim ogonem w czarne pręgi. W okamgnieniu rzuciła się na stadko. Nim zrozumiałam, co się dzieje, mały drapieżnik zagryzł dwie kuropatwy. Zamierzał zabić trzecią, gdy Ori-Ori gwizdnął. Mangusta mignęła pręgowanym ogonem i zmykała, nie oglądając się.
— Chodźmy! — rzucił „wujek“, zeskakując na ziemię.
Biegliśmy długo, a gdy na dobre świtać zaczęło, wdrapaliśmy się na samotne drzewo.
Strona:PL Ferdynand Antoni Ossendowski - Życie i przygody małpki.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.