Strona:PL Feta w Coqueville (Émile Zola) 029.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— No... niby co?... — mamrotał. — Nieduża beczułka... ryb nie było... takeśmy... takeśmy chapsli tę beczułeczkę...
Nie umiał wybrnąć poza to. Co słowo dorzucał z prostotą:
— Bardzo było dobre.
— Ale co? co było w beczułce?... — pytali go rozciekawieni.
— Czy ja wiem.. Dobre było i koniec.
Coquevillacy zapłonęli żądzą dowiedzenia się, co zawierała beczułka. Wyciągając, jak tylko się dało najdalej, nosy, węszyli z wszystkich sił. Orzeczono jednomyślnie, że płyn rozlany pachnie likierem, nikt jednak nie miał odwagi rozstrzygnąć: jakim. Wtedy polowy, który się chełpił, że pił w życiu wszystko, co tylko człowiek pić może, oznajmił, że pójdzie rzecz zbadać osobiście, poczem zaczerpnął poważnie w dłoń z zagłębienia na dnie barki nieco wypełniającej je cieczy. Tłum umilkł w jednej chwili. Czekano. Lecz strażnik, chlipnąwszy jeden łyczek, pokręcił głową, jakby na znak, że jeszcze nie wie. Skosztował po raz drugi, coraz mocniej zafrasowany, z miną zdziwioną i niespokojną, lecz musiał w końcu oświadczyć:
— Nie wiem... To zabawne!... Żeby się nie zmieszało z wodą morską, wiedziałbym na pewno... Słowo daję, bardzo zabawne...
Ludzie spojrzeli po sobie. Zdumienie ogarnęło wszystkich, że nawet polowy nie ma odwagi wydać