Spostrzegł istotnie beczkę, wielką jak soczewica, na wodzie jasnej od skośnego rzutu promieni zachodzącego słońca. Na łeb na szyję pobiegł do „Wieloryba“, za nim Delfin i Fouasse, młócąc piętami po żwirze, na którym stopy ich ślizgały się w pośpiechu.
„Wieloryb“ wypływał właśnie z portu, gdy po wsi gruchnęła wieść, że na morzu widać beczkę. Kobiety i dzieci puściły się w też pędy ku brzegowi z krzykiem:
— Beczka! beczka!...
— Widzicie ją?... Prąd ją niesie do Grandportu.
— Aha!... Na lewo!... Beczka!... Pójdźcież tu prędko!...
I całe Coqueville runęło po pochyłości skał, dziatwa koziołkując po drodze, kobiety uginając oburącz spodnice, by prędzej stanąć na dole. Wkrótce też, tak jak wczoraj, wieś cała znalazła się na wybrzeżu.
Margot pojawiła się także z innymi, zaraz jednak wróciła do domu, by powiadomić ojca, który kłócił się właśnie o coś, jak zwykle, z strażnikiem. Cały blady wrzeszczał do polowego:
— Dajcie mi święty pokój!... To Rouget tu was na kark przysłał, żeby mi zabierać czas. A co do tamtego — nie będzie jej miał, ja to powiadam.
Na widok „Wieloryba“, o trzysta metrów od
Strona:PL Feta w Coqueville (Émile Zola) 034.jpg
Ta strona została uwierzytelniona.