Strona:PL Feta w Coqueville (Émile Zola) 046.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

szczególniej wydał się wszystkim terpentyną najszczerszą, ale wypito go i tak co do kropli, by nie uronić niczego z tych skarbów. Nagadać się za to o nim później nie mogli. Arak z Batawii, szwedzka kminkówka, śliwowica serbska, wywracały jedne po drugich do góry nogami dotychczasowe pojęcia Coquevillaków o tem, czego gardła ludzkie na świecie nie potrafią łykać. A już formalna gorączka ich ogarnęła do kimlu i kirszu, likierów przeźroczystych jak woda u ognistych, że masiupeńko — i uśmierciły człeka. Jestże to rzeczą możliwą, o Panie w niebiesiech, by tyle wyśmienitych rzeczy rozum ludzki wymyślił na świecie?!... W Coqueville znano tylko pospolitą gorzałę — i to nie wszyscy. Toteż imaginacye poczęły się w końcu egzaltować w zakresie danego przedmiotu i dochodziło do formalnej dewocyi wobec tak nieprzebranej obfitości cieczy, któremi się można było upić. Ach!... upijać się!... upijać co wieczór czem innem!... nie wiedząc czem w dodatku!... Była to niby czarodziejska bajka, niby cudowna fontanna, tryskająca najdziwniejszymi w świecie trunkami, wszelkimi możliwymi gatunkami dystylowanego alkoholu, zaprawnego wszelakim kwiatem i wszelkim owocem, jaki tylko matka-ziemia wydaje!...
Tak tedy w piątek wieczór zjawiło się na wybrzeżu siedm beczek. Coqueville nie opuszczało obecnie brzegów. Korzystając z pogody, pędziło tam błogi żywot dzień za dniem. Nikt nie pamiętał