Strona:PL Feta w Coqueville (Émile Zola) 052.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Daj pokój, łaskoczesz mnie.
Nie groziła mu już jednak policzkiem... Najpierw dlatego, że było to nad jej siły, gdyż ręce miała bezwładne, powtóre, że taki maleńki całus w szyję wydał się jej rzeczą nad wyraz smakowitą; coś jakby likier odurzający dziwnie rozkosznym sposobem. I w końcu sama poczęła poddawać głowę jego całusom, wyciągać szyję i przymilać się jak kotka, kiedy doprasza się pieszczot.
— Czekaj — szepnęła — tu, tu, pod uchem, tu mnie tak swędzi... Och! jak to przyjemnie!...
Zapomnieli oboje kompletnie o starym. Na szczęście był ktoś, co nad nimi czuwał: polowy. Pokazując ich proboszczowi, rzekł:
— Spojrzcie-no, księże proboszczu... Nie lepiej-żeby było pożenić tych dwoje?...
— Obyczajność zyskałaby na tem — odparł ksiądz sentencyonalnie.
I zakarbował sobie w pamięci tę sprawę na dzień najbliższy. Postanowił ją pierwszy poruszyć wobec wójta. Tymczasem La Queue tak się był zdążył urżnąć, że proboszcz z strażnikiem musieli go niemal zanieść do domu, próbując, na gorąco, zapukać po drodze do rozumu starego w sprawie córki; niepodobna wszakże było nic więcej wydobyć z jego gardzieli oprócz niezrozumiałych pomruków. Ich śladem Delfin odprowadzał Margosię światłością nocy pogodnej.
Nazajutrz o godzinie czwartej z południa „Wie-