Około drugiej z rana, Carral ukazał się u drzwi hotelu. Był blady i zmieniony. Wszedł z oczyma spuszczonemi nie śmiał wprost patrzyć na przyjaciół swoich, tak dalece się obawiał, aby go z pogardliwym uśmiechem nie przyjęto. Wiedział, iż kobiety tego rodzaju, jak pani Rumbrye, nie lubią na próżno grozić.
Ciężący mu na sercu kamień spadł wówczas dopiero, gdy się przekonał, iż żadna nie zaszła względem niego zmiana w opinii zgromadzonych. I odzyskawszy w części dawną śmiałość, wsunął się w framugę okna, aby uniknąć przenikliwego Margrabiny spojrzenia.
— Będę uważał, pomyślał sobie; może nie będzie śmiała.
Jeśli mówić zacznie, pokażę się.
Carral się mylił. Pani Rumhrye z niecierpliwością go oczekiwała, i ciągle ku drzwiom wchodowym oczy zwrócone miała. Zobaczywszy go, usunęła się, z pewnością na zwycięztwo rachując. Gdyby był nie nadszedł, możeby i nie była mówiła.
Tańce coraz już zwalniać zaczynały, i znaczna liczba gości otoczyła panię domu. Godzina wieczerzy się zbliżała. Pani Rumbrye była nadzwyczajnie wesołą, obfitą w dowcipy, a dwóch sześćdziesięcioletnich członków Akademii porównywało ją z panią du Deflant.
Lokaje oświadczyli, iż kolacja już zastawiona. Margrabina z uroczym uśmiechem wzięła rękę Ksawerego, i udała się do galeryi, gdzie stoły były zastawione. Przechodząc około okna, przy którem ukrywał się Carral, uśmiechnęła się z szyderstwem.
— Panie Ksawery, rzekła głośno, czy znasz historyę Jonquilla?
Ksawery odpowiedział, że nie. — Carral zaledwo mógł odetchnąć.
Strona:PL Feval - Żebrak murzyn.djvu/51
Ta strona została przepisana.